Znajdź różnice - polska moda ostatniej dekady - KSA
Dziesięć lat obserwacji polskiego rynku mody. Kiełkujące marki ewoluujące w gigantów i giganci zwijający się ze sceny. Rozkwit Internetu we wszystkich jego aspektach, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Wielkie powroty i zderzenia z brutalną rzeczywistością. Kolejne portale poświęcone modzie, nowe blogi, jeszcze więcej firm odzieżowych. Gdzie była polska moda kiedyś, a gdzie jest teraz?
„Zapomnij o własnej marce, jeśli nie masz zamiaru promować jej w Internecie” – oto hasło obecnych czasów. Możesz tworzyć świetnej jakości oryginalne projekty, posiadać sieć ekskluzywnych butików o wnętrzach spod ręki najznamienitszych dizajnerów, możesz nawet cztery razy do roku organizować pokazy nowych kolekcji. Jeśli nie masz Facebooka, Instagrama i (opcjonalnie) Snapchata, to tak jakbyś nie istniał. Dziesięć lat temu mało kto mógł się pochwalić własną stroną internetową. Facebook był narzędziem dla nastolatków, reszta wspomnianych aplikacji nie istniała nawet w planach. Sieć zapełniały z powodzeniem sklepy z rękodziełem i odzieżą vintage, nieśmiało wchodził do gry internetowy butik Salt and Pepper ze skromnym wyborem polskich marek w ofercie. Blogi modowe stanowiły raczej fanaberię lub hobby autorek niż poważny biznes. Polskich portali o modzie z prawdziwego zdarzenia po prostu nie było. Życie toczyło się poza siecią. Zasięg był mniejszy, za to klientela bardziej wierna. No i nie mieliśmy takiego wyboru.
Paradoksalnie trudniej jest się wybić dziś niż dziesięć lat temu. Odnoszę wrażenie, że niektóre marki powstały za późno, z kolei inne nieco za wcześnie. Sporo z nich jakiś czas temu zapadło się pod ziemię. Z zapartym tchem śledziłam pierwsze kroki Green Establishment, Mysikrólika czy krakowskiego Punktu. To był powiew świeżości i totalnej nowości. Z jednej strony owszem, brak możliwości dystrybucji z prawdziwego zdarzenia – były to czasy sprzed ery sklepów internetowych typu Showroom czy Mostrami. Z drugiej – małe autorskie butiki, niepowtarzalny klimat i kiełkujący styl, który nieśmiało zaczęto określać mianem typowo polskiego. Gdyby tylko klient w owym czasie był odpowiednio przygotowany, zarówno pod kątem świadomości jak i zasobności portfela…
Moda na polską modę przyszła nieco później, według moich obserwacji w okolicach roku 2010. Skrystalizował się pomysł tygodnia mody z prawdziwego zdarzenia i w październiku 2009 po raz pierwszy odbył się Fashion Philosophy Fashion Week Poland w Łodzi. Kolejne jego edycje obfitowały w wielkie nazwiska, m.in. Paprockiego i Brzozowskiego, Anię Kuczyńską, Joannę Klimas. Tam startowały Bohoboco czy Zuo Corp., tam też wybiegowe linie prezentowały koncerny odzieżowe – Solar, Aryton czy Monnari. Łódź stworzyła swoiste gwiazdy, zresztą zupełnie słusznie. MMC, Michał Szulc czy Łukasz Jemioł to marki, dla których do miasta zjeżdżali nie tylko ludzie z branży, ale przede wszystkim entuzjaści mody. W międzyczasie nazwiska zapragnęły powrócić do idei autorskich pokazów. Obecnie Łódź kreuje się na trampolinę dla młodych zdolnych. I to też jest ciekawa przemiana.
Utrzymanie marki w obecnych czasach to ciężki orzech do zgryzienia. Pomimo dostępu do tylu darmowych narzędzi, wciąż obserwuję spore problemy z komunikacją. Wynikają zapewne z braku konkretnej hierarchii działań. Konkretne informacje to podstawa. Blichtr i sława przyjdą później. Nawet Karl Lagerfeld musiał kiedyś zadebiutować i raczej nie działo się to w Grand Palais w Paryżu przy dźwiękach orkiestry symfonicznej. Spektakularny pokaz czy sesja zdjęciowa to często pierwszy i ostatni krok w karierze projektanta.
Na przygotowanie pierwszej kolekcji jest tyle czasu, ile dusza zapragnie. Druga powinna być gotowa najpóźniej po pół roku. Wymaga tego choćby cykl wydawniczy magazynów, które wciąż w Polsce mają się dobrze, mimo złowieszczych prognoz zwolenników treści internetowych. Kolejna różnica. Wreszcie na papierze widać sporo polskich marek. Na przestrzeni ostatnich lat wyrobili sobie nazwiska zarówno fotografowie, jak i styliści. Ale nawet ci z misją promowania Polski w największych tytułach mają związane ręce, gdy projektant budzi się dopiero z zimowego snu, podczas gdy powinien już dawno zasypać redakcję wiosennymi materiałami.
To w dużej części sprawka Internetu, który przyzwyczaił nas do trybu błyskawicznego. Oraz zbyt często pomijanego aspektu pieniędzy. Przyczyn problemów z płynnością finansową marek czy projektantów z pewnością jest wiele, jednak warto pamiętać o problemie, z którym przez wiele lat borykały się wszystkie polskie uczelnie artystyczne: niedostatecznej liczbie godzin poświęconej na szkolenia biznesowo marketingowe. Rewolucja właśnie trwa, dostrzeżono braki, a druga strona już od pewnego czasu sygnalizuje spory głód tej wiedzy. Przykładem niech będą cykle wykładów i warsztatów organizowane przez SAPU. Wizyty liczących się osobistości z branży mody i sztuki (dziennikarzy, projektantów, pr-owców czy producentów pokazów), spotkania z wykładowcami z zagranicznych uczelni (choćby Carol Morgan z Central Saint Martins) czy wreszcie zajęcia z pr-u marki prowadzone przez Rafała Stanowskiego.
Moda na polską modę musi mieć ciąg dalszy. Zapewne będzie się krystalizować przez kolejną dekadę. Po czasie swego rodzaju przesytu spodziewam się powrotu jakości i rzemiosła z prawdziwego zdarzenia. Już można to zaobserwować, np. Showroom.pl – największa obecnie platforma sprzedażowa w Polsce – wprowadził dział Premium. Ceny są odpowiednio wyższe, ale i marki odpowiednio wyselekcjonowane (a wśród nich m.in. Joanna Organiściak, absolwentka SAPU). Wyczerpują się idee, które funkcjonowały w ostatnich latach. Więcej przestało znaczyć lepiej. I całe szczęście.