Rzemiosło bez ściemy - Harel blog - KSA
Tu nie ma na nią miejsca. Albo coś umiesz, albo nie. Albo się nauczysz, albo będziesz partaczyć. A jak będziesz partaczyć, to nikt nie będzie cię chciał. Proste. Każdą niedoróbkę widać, każdy błąd objawi się szybciej niż myślisz. Czy dlatego rzemieślników z prawdziwego zdarzenia ubywa?
Obserwując polską modę i rozwój marek od ponad dekady, miałam przyjemność poznać parę reprezentantek tej niewdzięcznej i fantastycznej jednocześnie gałęzi. Od podstaw tworzą torby, buty i biżuterię, przyuczając się do zawodu różnymi sposobami. Bywa, że droga jest wyboista, a zdobywanie wiedzy utrudnione. Starzy wyjadacze wcale nie dzielą się chętnie doświadczeniem, choć na szczęście takie historie to niewielki procent. Z jednej strony wcale mnie to nie dziwi. Przekażesz wiedzę dalej, a więc sam sobie stworzysz konkurencję. Z drugiej, zamykając się na nowe pokolenie, skazujesz swoją specjalność na powolne zanikanie. Dlatego upór jest niesamowicie ważną cechą tych wszystkich, którzy przygodę z rzemiosłem dopiero zaczynają.
Gdy trzymam na kolanach efekt końcowy takiej pracy, na przykład półokrągłą mini torebkę Wenska Leather Goods, nie zastanawiam się zbytnio, jak doszło do jej stworzenia. Obchodzi mnie, czy zmieszczą się w niej niezbędne do przeżycia poza domem przedmioty, ewentualnie czy mi się zgrywa kolorystycznie z płaszczem. Jakiś czas temu zaczęło obchodzić, gdzie i w jakich warunkach została wyprodukowana i czy przypadkiem nie jest podróbką. A już całkiem niedawno zaczęłam dochodzić do sedna, odwiedzając warsztaty i przyglądając się pracy wcale nie takich delikatnych rąk. Alicja Sajewicz, z domu Wenska (i wszystko jasne z nazwą marki), podczas mojej wizyty uruchamia potwornie głośną maszynę, służącą do ścieniania skóry. To dzięki temu procesowi brzegi torby łatwiej się ze sobą układają i nie stawiają oporu przy zszywaniu. „Największą przyjemność w uprawianiu rzemiosła daje mi codzienny, prosty kontakt ze skórą i narzędziami, które traktuję już niemal jak przyjaciół. Przepadam w pracowni na długie godziny i poddaję się fascynującemu procesowi zamiany surowca w przedmioty. Z kawałów skór powstają prawdziwe, namacalne rzeczy, które zyskują znaczenie trafiając do swoich nowych właścicieli” – mówi.
Dochodzenie do perfekcji potrafi trwać latami. Jednak każda ze znajomych projektantek potwierdza: warto.
Godziny spędzone na wykuwaniu srebrnych elementów, wykrawaniu skóry czy nabijaniu okuć dają owoc jedyny w swoim rodzaju: własny od początku do końca. „Największą przyjemność sprawia mi sam proces tworzenia – własnoręcznie, według własnego projektu i na moich zasadach. To jest prawdziwa wolność! Nie muszę od nikogo zależeć, nikomu zlecać tworzenia prototypów, przekładać własnych pomysłów na czyjąś wrażliwość, czekać, poprawiać, zmieniać” – mówi Monika Przywara-Strzałka, absolwentka SAPU, twórczyni m.in. torby Tassel, która sprzedaje się każdego dnia przynajmniej w jednym egzemplarzu. Rzemieślniczy perfekcjonizm popłaca. Jej prace, składane z jednego kawałka grubej, gładkiej skóry, zwykle łączonej ćwiekami, a nie nicią, przypominają funkcjonalne Origami. Są pod każdym względem idealne. Zapewne dlatego spływają zamówienia nie tylko na gotowe modele, ale też na specjalne realizacje. Motocykliści dzwonią kilka razy w miesiącu, a ostatnio, we współpracy z panią „sex coach” z Berlina, Monika stworzyła profesjonalny erotyczny gadżet.
Z Kasią Wójcik, projektantką biżuterii, urządzam…
kąpiel w ultradźwiękach dla mojej świeżo wykutej srebrnej bransoletki. Pracownia daleka jest o ogólnych wyobrażeń o miejscu pracy złotnika (zawsze śmiejemy się z projektantami z fałszywego ich obrazu, który w świadomości przynajmniej dwóch pokoleń nakreślił serial „Moda na sukces”, czyli natchnionego artysty przy sztaludze, szkicującego suknię ślubną, w której wystąpi na wybiegu finałowa modelka). Pełna narzędzi, których przeznaczenia próżno się domyślać, jeśli nie siedzi się w temacie. No i pojemnik z seledynową cieczą, do którego wkładamy srebro. Kasia uczyła się najpierw w Akademii Sztuk Pięknych, potem terminując u specjalistów. Wiedza potrzebna jej była do realizacji projektów. Wciąż pojawiały się nowe i nie miały szans się wydostać. Rzemiosło dla niej stanowi punkt wyjścia, nie cel sam w sobie. Gdy pytam o największą trudność, odpowiada: „Świadomość, że chyba nigdy nie osiągasz stanu, w którym czujesz, że wszystko już umiesz. Każdy projekt wymaga ode mnie szukania nowych rozwiązań, uczenia się, błądzenia i doskonalenia jednocześnie”. Nie chce się ograniczać do technicznych umiejętności i wykonywać wykonywać powierzanych jej wzorów. „Dlatego niektóre aspekty mojej pracy przychodzą mi z łatwością, a inne są trudniejsze i bardziej wymagające – słynne wychodzenie poza strefę komfortu to moja codzienność, którą kocham”.
Właśnie, to musi być miłość.
Taka, która przezwycięży wszystkie przeciwności. Bo gdy już samodzielnie opanujesz część praktyczną, powoli zaczyna brakować rąk do pracy. „Ciężko jest zbudować zespół ludzi – w zasadzie nie ma młodych osób, które znają się na tym rzemiośle, a starsi nie są zainteresowani pracą w zawodzie. Swoich pracowników muszę wszystkiego sama nauczyć, a jest to długi proces, wymagający doświadczenia. Więc jest jeszcze tak, że każdy etap pracy musi przejść w jakimś stopniu przez moje ręce i to w pewnym sensie mnie ogranicza” – przyznaje Monika Przywara-Strzałka. Jeszcze parę chwil temu to one stanowiły taką pomoc. A teraz poszukują nowych rzemieślniczych zapaleńców, chętne przekazywać wszystko, czego do tej pory się nauczyły. Swoim gorącym uczuciem dają nadzieję, że jednak nie wszystkie zawody zostaną zapomniane.